Separatyzm czy autonomia?

Autonomia to nie separatyzm – taki argument można usłyszeć z ust zwolenników Ruchu Autonomii Śląska. Pomimo oczywistych faktów, jego członkowie stale odpierają zarzuty o działalność naruszającą integralność Państwa Polskiego.

Przed rozpoczęciem dyskusji należy postawić zasadnicze pytanie: czym różni się autonomia od separatyzmu, a właściwie – czy w ogóle istnieje różnica pomiędzy tymi pojęciami? Według definicji z „Podręcznego słownika politycznego” autorstwa Joachima Bartoszewicza, wybitnego polityka okresu międzywojennego, autonomia jest to ustrój prawno-polityczny, przy którym dany kraj (terytorium, dzielnica) ma sobie nadaną przez państwo, którego jest częścią, możność stanowienia własnych praw w zakresie oznaczonym przez statut autonomiczny, przy tym z zakresu prawodawstwa autonomicznego wykluczone są sprawy, odnoszące się do stosunków zewnętrznych państwa. Warto w tym miejscu nadmienić, że za autonomiczne nie uważał Bartoszewicz praw określonych dla Galicji przez patent cesarski z 1861 r. i jego następstwa, klasyfikując je jako zbyt szczupłe i ograniczone. Pojęcia separatyzmu nie podał wcale, za to wysunął termin autonomii personalnej (narodowościowej), będącej ustępstwami prawnymi na rzecz samorządności danych mniejszości narodowych wewnątrz państwa.

Jeśli chodzi o pochodzenie obu wyrazów to termin autonomia wywodzi się z języka greckiego od słów autos i nomos (co oznacza odpowiednio: samo i prawo), natomiast separatyzm z języka łacińskiego od wyrazu separatus oznaczającego oddzielenie. Tak więc jeśli mowa o kwestii językowej odmienność jest wyraźna, gdyż pierwsze słowo oznacza samorządność, drugie zaś całkowitą odrębność. Jednak definicje językowe mają to do siebie, że odnoszą się wyłącznie do lingwistyki, natomiast świat polityki rządzi się swoimi prawami i bardzo często okazuje się, że to co jest napisane w słowniku nie pokrywa się z rzeczywistością. Weźmy na ten przykład definicję autonomii ze „Słownika Wyrazów Obcych”: samostanowienie, prawo do samodzielnego rozstrzygania spraw wewnętrznych danej zbiorowości, dotyczące narodu, miasta, instytucji itp. Czytając przytoczone słowa można dojść do wniosku, że w zasadzie pasują one do wszelkich związków politycznych, od gminy począwszy, a na państwie skończywszy. Jednak gdyby ktoś zaczął nagle nazywać ciała samorządowe w Polsce autonomicznymi, zostałby z pewnością uznany za oderwanego od realiów. Klasyfikacja i znaczenie pojęć są bowiem zależne od kontekstu ich stosowania – a ten w przypadku wszelakich ruchów dążących do odrębności terytorialnej jest polityczny, toteż rozważania na ten temat należy prowadzić na płaszczyźnie politycznej.

Powszechnie wiadomym jest, że wraz z biegiem dziejów swoje znaczenie zmieniały także terminy polityczne. Tak było chociażby z pojęciem narodu, do którego wyłączność uzurpowała sobie szlachta polska w okresie folwarczno-pańszczyźnianym, a który po odzyskaniu przez Polskę niepodległości został rozszerzony na wszystkie warstwy społeczne. Tak też jest z autonomią. W jednym okresie może ona oznaczać pewne ustępstwa prawne na rzecz określonych grup społecznych, niekiedy jednak staje się zalążkiem ich szerszych dążeń. Program Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego z 1897 r. także zawierał między wierszami postulat „autonomii” Królestwa Polskiego, bo sformułowanie radykalniejszych tez skończyłoby się jego rychłą delegalizacją przez władze rosyjskie. Jednak każdy zaznajomiony z historią Polski w okresie zaborów wie, że SD-N było tylko legalną „przykrywką” do działań Ligi Narodowej, która miała jeden cel – odbudowanie niepodległego Państwa Polskiego. Liga dążyła do tego celu głównie przez tajną pracę kulturalną i oświatową, walczyła także o wprowadzenie języka polskiego w szkołach i urzędach Królestwa Polskiego. Istniały więc dwie twarze ówczesnych narodowych demokratów: oficjalna – autonomiczna oraz rzeczywista – separatystyczna. Na powyższym przykładzie doskonale widać, że w znaczeniu politycznym niekoniecznie musi istnieć różnica między pojęciami autonomii i separatyzmu, gdyż to pierwsze występuje często jako okres przejściowy w drodze do drugiego.

Przemysław Piejdak

Fragment artykułu, który ukazał się w „Polskim Szańcu” 3/2014.