Lichwiarze w świetle religii i tradycji

Żyjemy w świecie lichwy. Być może ta teza wyda się niektórym zbyt śmiała, jednak uważna obserwacja otaczającej nas rzeczywistości nie pozostawia złudzeń. Świat wirtualnego pieniądza i wszechpotężnych instytucji bankowych żerujących na ludziach stał się rzeczywistością, którą mało kto kwestionuje.

Głosy potępiające taki stan rzeczy nikną wśród gwaru i chaosu współczesnego świata, jak gdyby stworzonego z myślą o ogłupieniu społeczeństwa i zduszeniu w zarodku wszystkiego, co mogłoby zaszkodzić ideologii konsumpcjonizmu, leżącej u podstaw dzisiejszej dekadencji. Stawiam więc tezę, że żądza zysku jest powodem takiego, a nie innego kierunku, w którym zmierzamy. Pozostałe kwestie, które tak rzucają się w oczy są jedynie pochodnymi pierwotnej chciwości, kształtującej świat na swoją modłę i za nic mającej dobro jednostki, którym w każdy możliwy sposób się zasłania. Zboczenia, przemoc i ogólny upadek obyczajów, to produkty chciwości, uzurpującej sobie prawo do kreowania otoczenia w sposób urągający wszelkim zdrowym standardom. Chciwość nie widzi niczego poza sobą, dla człowieka nią opanowanego nie istnieje żadna świętość, ani granica, jest tylko wieczny głód i żądza. Inni ludzie są jedynie obiektami wyzysku służącymi zwiększaniu bogactwa. Ich duchowe wartości są przeszkodą, którą należy pokonać wszelkimi sposobami. Społeczeństwo pozbawione wiary i zasad moralnych nie zasługuje na miano cywilizowanego, bo jest jak stado zwierząt hodowlanych idących na rzeź.

Pierwszą spośród córek chciwości jest lichwa. Potworny wynalazek, świetnie służący zniewoleniu zarówno pojedynczych osób, jak i całych narodów. Kto z nas nie ma kredytu? Kto mieszka tak naprawdę „na swoim”, a nie na bankowym? Kto z nas może pozwolić sobie na komfort bycia człowiekiem, a nie maszynką do zarabiania pieniędzy przez banki? Czy może być wolną osoba, nad którą wisi cień strachu o przyszłość, o to czy nie przyjdzie ktoś i nie zabierze tego, co mylnie uważała za swoje? Pożyczają nam pieniądze na rzeczy, na które powinno być nas stać dzięki naszej pracy. Jednak w dzisiejszych czasach wartość pracy dyktowana jest przez zdolność kredytową, a nie jej rzeczywiste skutki społeczne. Produkcja, usługi, to wszystko małe piwo w porównaniu z tzw. inwestycjami czy spekulacjami wirtualnymi instrumentami finansowymi. Posiadając pieniądze, możesz pomnożyć je bez ruszania się z domu. Wystarczy kupić akcje i czekać na zysk. Oczywiście dobrze jest mieć tych pieniędzy bardzo dużo, albo chociaż informacje z odpowiednich źródeł, co do przyszłych wydarzeń mogących mieć wpływ na notowania giełdowe. Niektórzy zapominają, że całym rynkiem finansowym rządzi prawo podaży i popytu, że masy drobnych inwestorów są oceanem falującym w rytm kierujących nimi emocji. W oceanie tym pływają grube ryby, wykorzystujące pływy dla nabijania sobie kabzy kosztem biednej i niedoinformowanej większości.

Dlaczego społeczeństwa cywilizacji zachodniej pozwalają funkcjonować regułom jawnie sprzecznym ze zdrowym rozsądkiem? Nawet nie kierując się rozsądkiem można przecież sięgnąć do tradycji i wiary, od tysiącleci potępiających lichwę oraz wskazujących pożądany i wypracowany przez pokolenia kształt relacji społecznych. Wiem dlaczego, jednak konkluzję pozwolę sobie pozostawić na koniec. Zastanówmy się teraz: czy istnieje dla nas inna droga? Wbrew temu, czym raczy nas oficjalna propaganda, inne możliwości są dostępne, a wieczne kredytowanie na procent ludzi i społeczeństw, to ślepy zaułek, w który wprowadza ludzkość rządząca nią „elita” finansowa.

 

Jarosław Gryń

 

Fragment artykułu, który ukazał się w „Polskim Szańcu” 1/2018.