Polska lichwą stoi

Dorastałem na przełomie lat 80. i 90. XX w., kiedy na dobre zawitał do Polski duch wolności. W mediach wyczuwalna była postpeerelowska odwilż, a wolnościowe hasła płynęły wszystkimi kanałami mediów. Czułem dumę, że nasz kraj wreszcie staje się wolny i rozwija się zgodnie z wolą obywateli. Myślałem wtedy, że „mamy prezydenta – patriotę”, Papież jest Polakiem i tak dalej… Jednak życie szybko zweryfikowało moje ówczesne spojrzenie na świat.

Po raz pierwszy pomyślałem, że chyba nie do końca sprawy idą w dobrym kierunku, kiedy z mojego otoczenia zaczęły znikać całe rodziny, które po nastaniu „dobrobytu” zostały zmuszone do emigracji ekonomicznej. Moi rodzice skorzystali z szansy na przejście na emeryturę, ale nie wszyscy mieli tyle szczęścia, gdyż z roku na rok likwidowano polskie zakłady zostawiając tysiące ludzi bez perspektyw na normalną egzystencję. Tymczasem Rambo, Terminator, Rocky, Policjanci z Miami i inne produkcje z Hollywood nakręcały umysły Polaków na szybki i konsumpcyjny styl życia, pozbawiony całkowicie zasad i refleksji. Dlatego po latach dochodzę do wniosku, że wpadliśmy z ideologicznego i scentralizowanego deszczu pod rynnę lejącą całym otworem deprawację zachodnią.

Stopniowo pozbawiano Polaków różnych ulg, praw, przywilejów, zasad i możliwości utrzymania się bez długu. W tym miejscu zaznaczę, że PRL pomimo wielu wad i oczywistych wypaczeń dawał ludziom bezpieczeństwo bytu, poprzez pewność i stabilność zatrudnienia. Większość społeczeństwa po prostu miała pracę, a utrzymanie rodziny na średnim poziomie było możliwe niezależnie od warstwy społecznej. Obecnie klasa średnia zanika i stanowi mniejszość w społeczeństwie spolaryzowanym pomiędzy tymi „zaradnymi”, a tymi, którzy „nie dostosowali się”. Ale czy tak właśnie powinno funkcjonować zdrowe i rozwijające się państwo? Myślę, że NIE! Na całym świecie dąży się do zaspokojenia potrzeb najważniejszej grupy społecznej, którą jest naturalnie klasa średnia. Właśnie ta grupa społeczna obok klasy średniej-wyższej jest kołem zamachowym konsumpcji większości dóbr wytwarzanych przez rozwinięte gospodarki.

Niedawno ogłoszono, że Polska została zaliczona do krajów rozwiniętych. Ale czy tak jest w rzeczywistości? Spróbujmy porównać typowe społeczeństwo oraz szablonową rozwiniętą gospodarkę z Polską. W Polsce grupa docelowa, na którą powinny być nakierowane procesy zachodzące w przemyśle, rolnictwie oraz w handlu, stanowi niestety mniejszość, pomiędzy klasą niższą-średnią, dalej ubóstwem i wyższą, która wyraźnie ingeruje w politykę krajową. Klasyczny podział społeczeństwa wg. Hegla wyróżniał klasy: rolniczą, przemysłową i myślącą, ale nijak nie pasuje on do Polski, nie pasuje również do naszej sytuacji, bo pomimo wysoko rozwiniętego rolnictwa jest ono skazane na dostawy na potrzeby obcego kapitału. Podobnie przemysł pracuje w większym stopniu na dobrobyt krajów, które otworzyły swoje filie w Polsce i wykorzystują solidną i tanią siłę roboczą, która nadal nie wykazuje tendencji kwalifikującej się do miana klasy myślącej. Po 1989 r. wmawiano nam, że u nas wszystko jest zacofane, nieefektywne i należy wreszcie skończyć z systemem, w którym pracownicy udają, że pracują, a pracodawcy (w większości przypadków państwo) udają, że płacą.

Mądre głowy wielokrotnie tłumaczyły ze szklanych ekranów poddańczemu ludowi, że on nic nie znaczy, nic nie potrafi i nawet nie ma własnego kapitału, a zakłady, które były źródłem utrzymania wielu rodzin oraz stanowiły dorobek kilku powojennych pokoleń należy sprzedać, bo jak nie, to czeka nas katastrofa! Ci ludzie rzuceni na pierwszy front propagandy mieli nad nami przewagę, bo doskonale wiedzieli, że naród pozbawiony środków do egzystencji zgodzi się na każde warunki, byleby przetrwać. Jeżeli nie ma pracy w rodzimych zakładach, to jak powiedział przyszły prezydent Lech Wałęsa podczas przemówienia w amerykańskim Kongresie: „My Naród” („We The People”) jesteśmy gotowi na przyjęcie stawianych nam warunków, bo „to jest początek Nowego, lepszego Porządku Świata” („New World Order”). Wspomniał o pierwszym od 50. lat wyłonionym w drodze „demokratycznych” wyborów niekomunistycznym rządzie, na którego czele stanął Tadeusz Mazowiecki, a następnie, że „polska gospodarka nie jest w stanie zaspokoić już podstawowych potrzeb”. Na koniec Wałęsa mało subtelnie zachęcał zgromadzoną społeczność amerykańską, tworzącą klasę wyższą w USA do otwierania swoich interesów w Polsce, gdyż jak to określił „najlepszy interes robi się na brakach i głupocie”. A więc władza postkomunistyczna podała dłoń swoim braciom z supermocarstwa kapitalistycznego, aby razem wykorzystywać „braki i głupotę” Narodu Polskiego. Smutne? Chciałbym, aby to nie było prawdą. W tym zdaniu zawarte jest jednak praktycznie wszystko na temat celu, w jakim koncesjonowani przywódcy opozycji, wspieranej finansowo przez gotowe do drenażu polskiej gospodarki lobby amerykańskie, przy aplauzie możnych tego świata, uzgodnili sposób na rządzenie krajem leżącym w samym środku europejskich szlaków handlowych i komunikacyjnych.

Polacy złudzeni wolnością zajęli się ochoczo korzystaniem ze swobód, w stylu „róbta co chceta”. Pierwszy cel został osiągnięty – powszechne braki. Kolejny to zdobycie realnej władzy, czyli wykończenie polskiego systemu finansowo-bankowego, aby odtąd podaż pieniądza w gospodarce była ściśle kontrolowana, w taki sposób, aby nie mógł on wspierać rozwoju polskiego przemysłu i innowacyjności. Większość polskich banków sprzedano za mocno niedoszacowane kwoty, a prywatyzacjom naszych rodzimych zakładów nie było końca. Afera goniła aferę, czego dobrym przykładem mogło być towarzystwo polityczne z KLD, utworzone przez gdańskich liberałów, takich jak: Tusk, Płażyński, Lewandowski, Bielecki itd. Prześmiewczo nazywanych po wielu aferach z ich udziałem gdańskimi aferałami. Ale to nie zniechęciło wyborców do głosowania na Platformę Obywatelską, która była niczym innym jak KLD po face liftingu. Nawet wtedy, gdy pojawiły się liczne doniesienia od byłych członków Kongresu, np. od Pawła Piskorskiego, byłego sekretarza generalnego KLD, który ujawnił w tygodniku „Wprost”, że partia Donalda Tuska była finansowana przez niemieckie CDU, co potwierdził również Krzysztof Wyszkowski. Pojawił się także wątek związku niektórych prominentnych polityków KLD-PO z niemieckimi służbami. Jednak nikt tego nie sprawdził, nawet w świetle doprowadzenia do sprzedaży Stoczni Gdańskiej, co wydaje się z perspektywy czasu, podobnie jak afera Amber Gold, przedsięwzięciem grubymi nićmi szytym.

Dawid Dudka

Fragment artykułu, który ukazał się w „Polskim Szańcu” 2/2018