Zagadnienie kwoty wolnej od podatku stało się za sprawą ostatnich wyborów prezydenckich jednnym z czołowych tematów politycznych w naszym kraju. Kwestię tę podnosili wszyscy kandydaci na najwyższy urząd w państwie, nawet Bronisław Komorowski. Jest ona jednak bardziej złożona, niż mogłoby się wydawać.
Jednym z podstawowych aspektów naszego życia jest byt materialny. Osoby aspirujące do piastowania wysokich funkcji publicznych, na które elekcja odbywa się drogą demokratycznych wyborów, doskonale zdają sobie sprawę, że od tego w jaki sposób przedstawią koncepcje poprawy warunków życia społeczeństwa zależy ich powodzenie polityczne. Przekaz powinien być dostosowany do poziomu wyborców, czyli być rzeczowy i czytelny. Na prostocie odbioru można zyskać bardzo dużo, nawet jeśli rzeczywista korzyść z ucieleśnienia konkretnego rozwiązania jest ledwo odczuwalna. Cóż bowiem po wyszukanych i nowatorskich rozwiązaniach, jeśli przeciętny wyborca ich nie zrozumie?
W tych właśnie kategoriach socjologicznych należy rozpatrywać postulat podniesienia kwoty wolnej od podatku. Podczas kampanii na urząd Prezydenta RP, mogliśmy wyróżnić czterech kandydatów, proponujących wyraziste zmiany w tym zakresie. Byli to: Andrzej Duda, Bronisław Komorowski, Janusz Korwin-Mikke i Magdalena Ogórek. Prezydent-elekt i kandydatka SLD posłużyli się konkretnymi sumami, odpowiednio: 8 tys. zł i 20 tys. zł (podobny postulat podnosił też Janusz Palikot, który proponował dwukrotne zwiększenie obecnej kwoty, ale ze względu na niewiarygodność jego osoby, fakt ten nie odegrał istotnej roli w kampanii), Komorowski proponował uzależnienie jej od ilości dzieci w rodzinie, natomiast Korwin-Mikke podważył w ogóle zasadność ściągania podatku dochodowego.
ILE POWINNA WYNOSIĆ KWOTA WOLNA?
Merytoryczna wartość przekazu Komorowskiego, Dudy i Ogórek jest żadna. Ma się wrażenie, że sami zainteresowani i członkowie ich sztabów niczego nie analizowali, tylko rzucili „na oślep” pewnymi okrągłymi sumami, żeby było więcej niż teraz. Jedni wybrali „trochę”, a inni „dużo” więcej, ale nie zmienia to faktu, że są to liczby wzięte niewiadomo skąd. Irracjonalny jest z kolei pomysł Korwin-Mikkego, gdyż całkowite zniesienie CIT-u i PIT-u nie podniesie znacząco stopy życiowej w Polsce, ani nie doprowadzi do likwidacji bezrobocia w 3 dni, jak twierdzi ten polityk. Za to z pewnością odbije się negatywnie na kondycji budżetu państwa, który i tak wiele traci na kombinacjach zagranicznych koncernów.
Wróćmy jednak do tych polityków, którzy przedstawiają nam kwestię podniesienia kwoty wolnej od podatku, niemalże jako kluczową dla krajowej gospodarki, a w szczególności osób najgorzej sytuowanych. Trzeba w tym miejscu powiedzieć, że ingerencja wyłącznie w ten punkt ordynacji podatkowej nie jest posunięciem, które zasadniczo wpłynęłoby na wysokość naszych zarobków, gdyż w porównaniu do obciążeń związanych z przymusem ubezpieczeniowym, kilkadziesiąt złotych podatku dochodowego miesięcznie to „mały pikuś”.
Przyjrzyjmy się teraz, jak wyglądają zobowiązania pracownika wobec państwa na poziomie płacy minimalnej. W chwili obecnej wynosi ona 1750 zł brutto. Jest to kwota, będąca podstawą wymiaru składek na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne. Koszty pracy w Polsce podzielone są na dwie części: pracownika i pracodawcę. Do kosztów pracownika zaliczamy: 9,76% składki na ubezpieczenie emerytalne, 1,5% na rentowe oraz 2,45% na dobrowolne chorobowe. Kwota pozostała nam po odjęciu sumy tych składek to 1510,07 zł. Na jej podstawie wyliczamy 9% składki na ubezpieczenie zdrowotne. Od 1510,07 zł mamy prawo odjąć tzw. podstawowe koszty uzyskania przychodu w wysokości 111,25 zł. Podatek obliczamy wyciągając 18% z pozostałych nam 1399 zł, a następnie odejmując 1/12 kwoty zmniejszającej podatek tj. 46,33 zł oraz 7,75% z uiszczonej składki zdrowotnej. Podatek dochodowy wyniesie w takim wypadku 88 zł. Koszty pracodawcy wyglądają w sposób następujący: 9,76% składki na ubezpieczenie emerytalne, 6,50% na rentowe, 1,80% na wypadkowe1, 2,45% na Fundusz Pracy oraz 0,1% na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Mając na uwadze, że tzw. płaca brutto jest kwotą, od której odejmuje się tylko część pracowniczą, oznacza to, że uwzględniając niejako ukryte koszty pracodawcy, rzeczywisty przychód osoby zatrudnionej na płacę minimalną wynosi 2110,68 zł, zaś na rękę otrzymuje on jedynie 1286,17 zł. W tym kontekście propozycje Dudy czy Korwin-Mikkego, odnoszące się do systemu podatkowego, na których taki pracownik zaoszczędzi kilkadziesiąt złotych, wyglądają mało poważnie. Zasadniczym problemem jest bowiem grabieżczy system przymusowych ubezpieczeń społecznych, który pozbawia nas prawie 40% zarobków.
Strony: [ 1 ] [ 2 ]