„Widmo krąży po Europie – widmo dżihadu”. Parafrazując słowa Manifestu Komunistycznego napisanego przez Marksa i Engelsa w 1847 r., można rzec, że straszliwy upiór rozszalał się na Starym Kontynencie i zbiera obfite, krwawe żniwo. Porównanie wojującego islamu do rozwijającej się niegdyś ekspansji ideologii komunistycznej, modnej szczególnie w kręgach proletariackich i wśród zachodnioeuropejskiej „złotej młodzieży”, jest absolutnie na miejscu. Ponieważ, tak jak dawniej chore i zbrodnicze idee komunizmu, w różnych jego mutacjach, zatruły mózgi zdemoralizowanej klasy robotniczej i młodzieży z „dobrych” domów, inspirując powstanie w drugiej połowie XX w. wielu lewackich ugrupowań terrorystycznych, dokonujących równie bestialskich zamachów, jak ich dzisiejsi muzułmańscy odpowiednicy. Tak obecnie islamiści, wykorzystujący kryzys zachodniej cywilizacji, próbują zaszczepić w multikulturalnych społeczeństwach wyznawane przez siebie antywartości, a tych, którzy nie dają się im przekonać, zastraszają widmem wszechogarniającego terroru. Islam to nie tylko religia, ale także ideologia, prawo, styl bycia i życia, wreszcie wielowiekowa tradycja mordów i gwałtów, w której wychowywani są muzułmanie. Dlatego tak bardzo przypomina komunizm, bo oprócz wielkich możliwości infiltracyjnych i swoistego internacjonalizmu jego wyznawców, stosuje również okrutny i bezwzględny terror. Podobnie do komunistów głosi też otwarcie zamiar „obalenia przemocą całego dotychczasowego ustroju społecznego”, co w konsekwencji miałoby doprowadzić do podbicia świata przez wyznawców Allaha.
Kult przemocy charakterystyczny dla ludów barbarzyńskich, ale także dla najniższych warstw społecznych, cechujących się zazwyczaj daleko posuniętym prymitywizmem, to nie ostatnie z podobieństw, które łączy wyznawców islamu i komunizmu. Jeśli bowiem nie starcza im siły i inwencji, aby pokonać dystans cywilizacyjny do bardziej rozwiniętych społeczności lub nie mogą się wyrwać z proletariackiego getta, to wiedzeni zawiścią do wszystkich, którym żyje się lepiej, gotowi są unicestwić cały świat, aby poczuć się wreszcie lepszymi od tych, których nienawidzą. Komuniści musieli mieć jasno sprecyzowanego wroga w postaci burżuazji, przy czym zaliczali do niej wszystkich, którzy nie przyłączali się do rewolucji proletariackiej, nawet ubogich robotników i chłopów. Islamiści za obiekt swojej agresji wybrali natomiast przedstawicieli zachodniej cywilizacji, bez różnicy płci, wieku czy stanu zamożności. Połączenie zaś najprymitywniejszych instynktów, zawiści w stosunku do lepiej sytuowanych i czynnika religijnego, stworzyło prawdziwie potworną ideologię dżihadu, która w mniemaniu jej wyznawców uzasadnia wszelkie zbrodnie. Można więc stwierdzić, że tak jak komunizm sprowadził w przeszłości wojnę klas na Europę, tak muzułmanie, rozprzestrzeniający się od kilkudziesięciu lat po naszym kontynencie, przynieśli ze sobą żagiew wojny cywilizacyjnej, tym okrutniejszej, że obejmującej wszelkie aspekty naszego życia.
Istnieją także pewne różnice w przyjętej taktyce działania między tymi zbrodniczymi wykwitami chorych umysłów. Jeśli bowiem aktywne niegdyś w Zachodniej Europie lewackie ugrupowania terrorystyczne (Czerwone Brygady, Action directe, Frakcja Czerwonej Armii – RAF), brały na cel przede wszystkim funkcjonariuszy władz politycznych, wojska, organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości oraz przedstawicieli wielkiego biznesu, to islamiści uderzają przeważnie w bezbronnych mieszkańców i turystów, wywołując w ten sposób wszechogarniającą psychozę strachu. Z jednej strony jest to dla nich łatwe do umotywowania, ponieważ niemiłościwy Allah nakazuje mordowanie „niewiernych” i w dodatku wynagradza swoim bojownikom ich zbrodnicze czyny. Z drugiej zaś jest bardziej efektywne, ponieważ wymaga mniejszych sił i środków, niż byłoby to konieczne w przypadku ataku na dobrze chronionych członków establishmentu. W dodatku spektakularne rzezie dokonywane na ulicach europejskich miast niosą ze sobą podobne efekty. Generują wielomiliardowe wydatki na poprawianie stanu bezpieczeństwa publicznego oraz zaangażowanie wielkich rzesz funkcjonariuszy i żołnierzy, których odciąga się w ten sposób od walki z „Państwem” Islamskim w Syrii i Iraku.
Wielką zmianę „jakościową” do współczesnego terroryzmu wniosła także nieograniczona zdolność wyznawców islamu do poświęcania swojego życia w samobójczych atakach. Upraszcza to planowanie, organizację i samo wykonanie zamachu, do którego można użyć wszelkich dostępnych środków. W takim przypadku narzędziem zbrodni może być już nie tylko broń palna czy materiał wybuchowy, ale także zwykła siekiera lub nóż, a nawet wynajęty samochód ciężarowy, jak to miało miejsce w Nicei. Jednak najbardziej przerażającym jest to, jak wielkimi zdolnościami indoktrynacyjnymi dysponują dżihadyści, którzy potrafią zmotywować swoich bojowników do poświęcania własnego życia. Błędnym jest twierdzenie, że zamachów dokonują zwyrodnialcy lub osobnicy chorzy psychicznie, co wielokrotnie próbowali udowadniać zachodnioeuropejscy politycy i przedstawiciele tamtejszych mediów, chcący w ten sposób wytłumaczyć się z porażki lansowanego przez nich modelu integracji muzułmanów. Wielu ekspertów zwraca uwagę na to, że zamachowcy-samobójcy są najczęściej młodzi, wykształceni i inteligentni, nie wyróżniają się szczególnymi cechami zewnętrznymi i łatwo wtapiają się w tłum, zwłaszcza, że ludzi o podobnym do nich wyglądzie jest w Zachodniej Europie wiele milionów. Nie są również niepoczytalni, lecz dobrze wyszkoleni i zmotywowani. Terroryści rozchwiani psychicznie i działający w pojedynkę są zazwyczaj nerwowi i wykazują nadmierną koncentrację, ponieważ fakt, że muszą się za chwilę wysadzić jest dla nich ogromnym wstrząsem. Dlatego mogą być łatwo zdemaskowani i unieszkodliwieni. Natomiast, jak stwierdził insp. Mariusz Ciarka z Komendy Głównej Policji: „Zamachowcy, którzy dokonywali ataku w Wielkiej Brytanii czy Madrycie, wśród tłumu wyglądali na normalnych, przeciętnych ludzi. Byli ubrani w jeansy, kurtki, szli spokojnie po ulicy. Na ostatnich zdjęciach z kamer monitoringu, tuż przed zamachem, widać, jak się uśmiechają. To przecież zupełnie irracjonalne zachowanie. Terrorysta wiedział, że idzie na śmierć, że za chwilę się wysadzi, a mimo to, sprawiał wrażenie zadowolonego”. Przykład ten wskazuje na to, że terroryści-samobójcy muszą mieć pełną świadomość popełnianych czynów, że są też mocno zmotywowani. Siły dodaje im ślepa wiara w islam i ideologię dżihadu, która popycha ich do mordowania niewinnych ludzi i czyni z nich „męczenników” poświęcających życie w imię Allaha.
Postrzeganie przez muzułmanów zasad walki i poświęcania się w niej, całkowicie odmienne od zachodniego, które można porównać jedynie do samobójczych misji japońskich kamikaze, bardzo utrudnia skuteczną eliminację zagrożenia ze strony islamskiego terroryzmu. Mamy bowiem do czynienia z inwazją nieokiełznanego i nieograniczonego fanatyzmu, podszytego irracjonalnymi przesłankami religijnymi. Zachodnia Europa, która zmagała się już w ubiegłym wieku z „racjonalnym” terroryzmem lewackim, nie jest przygotowana na starcie z przeciwnikiem o tak odmiennej konstrukcji psychicznej jak islamiści. W dodatku europejscy decydenci wykazują kompletną ignorancję w zakresie wiedzy na temat rozgrywającego się na naszych oczach starcia dwóch odmiennych cywilizacji. Nie rozumieją zupełnie, że to, co jest dla nas barbarzyństwem nie do przyjęcia, w ogóle nie koliduje ze sposobem postrzegania świata przez muzułmanów. Jeśli próżno szukać ochotników do misji samobójczych wśród rdzennych Europejczyków, oczywiście poza tymi, którzy przeszli na islam i dali się gruntownie zindoktrynować, to wśród zamieszkujących nasz kontynent muzułmanów, których liczba stale wzrasta, jest aż nadto chętnych do „męczeńskiej” śmierci. Jak to możliwe? Wbrew pozorom odpowiedź jest bardzo prosta, lecz zarazem bolesna, szczególnie dla polityków rządzących państwami europejskimi. Muszą bowiem uświadomić sobie błędy we własnej polityce, a to jest dla nich najtrudniejsze zadanie, ponieważ konsekwencją może być odsunięcie ich od władzy i wpływów.
Ważnym aspektem, który należy wziąć pod uwagę, jest wskazanie mocodawców stojących za dżihadystami. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wiele czynników jest zainteresowanych eskalowaniem islamskiego terroryzmu. I tak jak lewackie organizacje, wyrosłe na fali niepokojów studenckich z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, otrzymywały pomoc od eksportującego idee rewolucyjne ZSRR i państw arabskich, w szczególności Libii rządzonej przez Muammara al-Kaddafiego. Skąd płynęły pieniądze i broń, gdzie również szkolono lewackich terrorystów, a w razie potrzeby udzielano im schronienia. Tak obecnie dżihadyści wspomagani są przez Turków, którzy chętnie robią z nimi interesy, ułatwiają przerzut ochotników do walki w szeregach „Państwa” Islamskiego i wykorzystują ich do zwalczania swoich przeciwników w Syrii i Iraku. Saudowie są również nadzwyczajnie hojni dla wszelkiej maści islamskich ekstremistów, dostarczając im broń i pieniądze oraz sponsorując budowę licznych meczetów i funkcjonowanie radykalnych organizacji muzułmańskich w Europie. Warto zaznaczyć, że zamachowcy uderzający w Niemczech mieli stały kontakt ze swoimi mocodawcami działającymi z terytorium Arabii Saudyjskiej, gdzie wiodą tropy prowadzonego śledztwa. Niebagatelną rolę odgrywają także Iran i Rosja, których zaangażowanie militarne w Syrii i prowadzone przez rosyjskie lotnictwo zmasowane bombardowania, przyczyniają się do większej destabilizacji regionu i wypędzania z domów milionowych rzesz ludności cywilnej. Wspólnym mianownikiem dla tych różniących się czynników, jest chęć zdobycia większych wpływów na Bliskim Wschodzie, a przy okazji doprowadzenie do osłabienia Unii Europejskiej, której chcą dyktować korzystniejsze dla nich warunki „współpracy”. Temu właśnie służy eskalowanie islamskiego terroryzmu w Europie i kierowanie na nasz kontynent kolejnych fal migrantów. A kto jeszcze na tym korzysta? Widać gołym okiem, że oprócz wymienionych państw najwięcej zyskują grupy przestępcze, które współpracują z dżihadystami. Wspomniał o tym ostatnio minister sprawiedliwości Włoch, Andrea Orlando, który przyznał, że: „Istnieją elementy wskazujące na udział Państwa Islamskiego w przemycie migrantów do Europy”. Jego zdaniem istnieją też dowody na to, że bojownicy z Daesh przeniknęli do środowiska przemytników i kontrolują ten proceder, decydując nawet o rozmieszczeniu imigrantów na włoskim terytorium.
Nie ma podstaw, aby wierzyć w mit „samotnych wilków”, społecznie wykluczonych i sfrustrowanych życiem na Zachodzie, którzy odnajdują drogę do Allaha i chłonąc jego nauki wyłącznie z Internetu lub kazań radykalnych imamów, postanawiają nagle wysadzić się lub zarżnąć bezbronną ofiarę. Bo czyż warunki życiowe, jakie społeczeństwa zachodnie oferują wyznawcom islamu, są aż tak uwłaczające godności, aby motywowało to ich do „rytualnego” samobójstwa? Przecież przeciętny poganiacz wielbłądów na Bliskim Wschodzie nie może nawet pomarzyć o wygodach, jakich doświadczają imigranci przybywający tłumnie do Europy. A co dopiero mają powiedzieć rdzenni Europejczycy, którzy, w myśl takich naiwnych twierdzeń, powinni już dawno popełnić zbiorowe samobójstwo, nie mogąc znieść atmosfery gnijącej zachodniej cywilizacji.Dla nas postępowanie islamistów nie jest ani honorowe, ani racjonalne. Ale co dla nas jest niezrozumiałe, to dla ludzi z tak odmiennego kręgu kulturowego jest w pełni akceptowalne. I tu właśnie jest sedno sprawy. Muzułmanie zupełnie inaczej pojmują rzeczywistość i odmiennie definiują swoje życiowe cele. Dobrowolnie separują się od zachodnich społeczeństw i wrogo traktują innowierców, a celem ich życia jest zwycięstwo islamu na całym świecie. Organizacja terrorystyczna, w ramach której działają, daje im natomiast poczucie przynależności i wypełnia pustkę w ich życiu. Dlatego każdy muzułmanin jest potencjalnym bojownikiem Allaha. Nie istnieje też podział na umiarkowanych czy radykalnych islamistów, są tylko okoliczności, które sprawiają, że jedni się wysadzają, a inni z tego powodu głośno manifestują radość na ulicach zachodnioeuropejskich miast. O tym, że znacząca część muzułmańskiej społeczności tańczyła z radości po zamachach z 22 marca mówił minister spraw wewnętrznych Belgii, Johan Jambon z Nowego Sojuszu Flamandzkiego, w wywiadzie udzielonym dziennikowi „De Standaard”. I prawie natychmiast jego wypowiedź spotkała się z ostrą krytyką oczadzonych poprawnością polityczną członków belgijskiego rządu oraz przedstawicieli opozycji.
Za „samotnymi wilkami” stoi zorganizowany aparat terrorystyczny. Przemawiają za tym następujące po każdym zamachu aresztowania osobników podejrzanych o współsprawstwo lub pomoc w jego przygotowaniu. Świadczą o tym również ujawnione niedawno przez niemieckie media informacje dotyczące dochodzeń prowadzonych w sprawie ostatnich zamachów w Niemczech. Według ustaleń śledczych, sprawcy tych ataków byli w stałym kontakcie z dżihadystami z ISIS, którzy za pomocą telefonów komórkowych i Internetu, praktycznie aż do momentu zamachu, instruowali ich i motywowali do jego wykonania. „Samotnych wilków” musiał ktoś zwerbować, zindoktrynować i przeszkolić oraz zaplanować i zorganizować ich atak, a także zapewnić im kryjówki i zaopatrzenie. To są skomplikowane zabiegi, którym nie podoła przypadkowa osoba, zwłaszcza przy ciągłej presji ze strony organów bezpieczeństwa. Dlatego muszą to być wysokiej klasy specjaliści, biegli nie tylko w zakresie metod walki dywersyjnej, ale także w dziedzinie psychologii i manipulacji. Dysponujący również dużym zapleczem rekrutacyjnym i finansowym, rozległymi kontaktami w półświatku przestępczym, a także dostępem do informacji i strzeżonych obiektów, co zapewniają im najprawdopodobniej ich współwyznawcy pracujący w różnych służbach publicznych. Niebagatelną rolę odgrywa także atmosfera panująca w rozsianych po całej Europie społecznościach muzułmańskich. Terroryści najczęściej nie są samotnikami, żyją w islamskich enklawach, a o ich zamiarach lub odbiegającym od normy zachowaniu wiedzą z pewnością rodziny i znajomi, lecz solidarność klanowa lub wyznaniowa nakazuje im milczenie. Dlatego muzułmanie powinni odpowiadać solidarnie za akty przemocy dokonywane przez zbrodniarzy, których kryją. Jednak posunięta do granic absurdu polityka multikulturalizmu i nadmiernie rozbudowane tzw. prawa człowieka, uniemożliwiają niestety skuteczną eliminację tego zagrożenia.
Wojciech
Fragment artykułu, który ukazał się w „Polskim Szańcu” 2/2016.