Rekonstrukcja czy destrukcja?

„Szanowny Panie Jarosławie. Z ubolewaniem obserwujemy to, co się dzieje w ostatnim czasie na arenie politycznej w naszym kraju. Kiedy PiS obejmowało władzę, wielka radość ogarniała nasze serce i byliśmy pewni, że w końcu zapanuje normalność i sprawiedliwość. Ale obserwując to, co teraz dzieje się w rządzie i kto dochodzi do władzy, to możemy Panu uczciwie powiedzieć, że to wielki wstyd i hańba. Jesteśmy niemal pewni, że Pana tak otorbiło lewactwo, że Pan już nie jest w stanie odróżnić co jest normalnością, a co nienormalnością”.

Zacytowałem ten obszerny fragment listu z 9 stycznia 2018 r., który napisali do prezesa PiS-u działacze Ekologicznego Forum Młodzieży, ponieważ w doskonały sposób oddaje on nastroje, jakie zapanowały po rekonstrukcji rządu wśród patriotycznego elektoratu. Zaskoczenia i rozgoryczenia nie ukrywało także wielu prawicowych publicystów i pomniejszych polityków partii rządzącej, którzy z niedowierzaniem i oburzeniem przyjęli odwołanie ich ulubionych ministrów, a w szczególności Antoniego Macierewicza. Padły z ich strony mocne słowa o zdradzie prezydenta oraz sukcesie „służb i lewactwa”, którym udało się wyeliminować niewygodnych polityków. Jednak już po kilku godzinach, gdy emocje nieco opadły, a machina propagandowa zaczęła dostarczać „odpowiednich” argumentów, najzagorzalsi krytycy zaczęli się wycofywać z pozycji, na które najwyraźniej się zagalopowali. Wymyślają teraz najbardziej absurdalne wytłumaczenia, które z jednej strony mają usprawiedliwić ich niemoc, bo jest przecież oczywistym, że prawicowa frakcja straciła wpływ na politykę „własnego” rządu. Z drugiej zaś mają utrzymać „ciemny lud” w niezachwianej wierze w nieomylność prezesa Kaczyńskiego. Takie zachowanie „radykałów” z PiS-u nie powinno zbytnio dziwić, bowiem stan ciężkiego szoku, którego doznali, spowodowany był tym, że zostali pominięci w procesie rekonstrukcji gabinetu i jak widać byli też całkowicie zaskoczeni zmianami. A paniczny odwrót na wcześniej zajmowane pozycje nastąpił w momencie, gdy przypomniano im stanowczo od kogo zależą ich kariery.

Ciągnący się od wielu miesięcy żenujący serial zwany „rekonstrukcją rządu”, jednych ludzi zmęczył, a innym dostarczył ciekawych spostrzeżeń. Na pewno jednak posłużył Kaczyńskiemu do odwrócenia uwagi Polaków od zasadniczych problemów naszego kraju oraz dał mu możliwość dokonania zmian we własnym obozie. Pomijając ocenę działalności zdegradowanych polityków, stali się oni niewątpliwie kozłami ofiarnymi, których poświęcenie ma uspokoić na jakiś czas opozycję oraz pokazać, kto w partii rządzącej ma władzę. Pozostaje jednak „ciemny lud”, który, co widać po pierwszych reakcjach, nie tak łatwo oszukać i kupić byle jakimi obiecankami. Wielu polityków z PiS-u przekonanych jest o tym, że czegokolwiek nie zrobiłby Wielki Sternik, to i tak nie stracą oni władzy i poparcia elektoratu. Nie będę przekonywał jak złudne bywają tego typu kalkulacje, bowiem historia zna wiele przykładów, które weryfikowały podobne założenia. Kaczyński będąc jednak dobrym taktykiem zdaje sobie z tego sprawę, próbuje więc odwrócić uwagę od siebie i zrzucić odpowiedzialność na prezydenta i nowego premiera. Temu właśnie miała służyć jego nieobecność na zaprzysiężeniu rządu. W ten sposób symbolicznie „umył ręce” po odcięciu się od prawicowego i konserwatywnego skrzydła swojej partii. A dla „ciemnego ludu” ma jedynie opowieści o krętej drodze, którą musi podążać drużyna „dobrej zmiany” i prośbę, aby mu zaufać. Trzeba się więc zastanowić: czy warto pokładać ufność w kimś, kto odwraca się placami do własnego zaplecza politycznego?

Okręt „Dobrej Zmiany” wykonał gwałtowny zwrot w lewo i wszystko wskazuje na to, że będzie teraz konsekwentnie podążał obranym kursem. Można to wytłumaczyć tym, że centrum sceny politycznej było niegdyś miejscem, w którym Kaczyński i jego PC byli trwale zakotwiczeni. Przejściowe zdryfowanie na prawo było zaś wynikiem niesprzyjających okoliczności i rozpaczliwym szukaniem pomocy w sytuacji, gdy w centrum rozpanoszyła się Platforma Obywatelska, a PiS potrzebował mocnego oparcia po tragedii w Smoleńsku. I jak widać Kaczyński nie zawiódł się na prawicowym elektoracie, który okazał się niezwykle wierny i nie tylko zapewnił mu trwałe oparcie w najcięższych chwilach, ale także utorował drogę do władzy. Teraz zaś maski opadły i ujawniły się prawdziwe intencje prezesa PiS-u, który cynicznie wykorzystał prawicę do swoich celów, pieszcząc jej ego miłymi dla niej deklaracjami, a jednocześnie wprowadzając destrukcję w jej szeregach, w myśl zasady – „na prawo od nas tylko ściana”.

Dzisiaj już tylko ludzie naiwni mogą wierzyć w kontynuację „rewolucji”, w wyniku której Polacy mieli powstać z kolan. Kaczyński wykorzystał siłę i potencjał obozu patriotycznego do osłabienia „totalnej opozycji” i dokonania wyłomu w centrum. Podkreślam słowo „osłabienia”, ponieważ nie zależy mu na zniszczeniu opozycji, a jedynie na zmniejszeniu jej siły. Dlaczego? To akurat jest oczywiste, zważywszy na polityczną przeszłość PiS-u. Marzeniem prezesa jest najprawdopodobniej taka rekonstrukcja sceny politycznej, aby Polską rządziło centrum, duopol dwóch partii: centroprawicowej PiS i centrolewicowej PO (lub podobnego tworu), przy jednoczesnej destrukcji na prawicy i lewicy. W ten sposób partie te mogłyby rządzić na zmianę, jak Republikanie i Demokraci w USA lub w ramach „wielkiej koalicji”, jak CDU/CSU i SPD w Niemczech. Niezrealizowane marzenia o koalicji PO-PiS z 2005 r., które rozbiły się wtedy o wybujałe ambicje pewnych polityków wracają teraz jak zły sen. Chociaż już wcześniej mieliśmy do czynienia z próbami nowego rozdania i resetu, bo rozwiązanie Sejmu w 2007 r. było przecież wspólnym przedsięwzięciem polityków z PiS i PO. Niektórym ludziom trudno w to uwierzyć, ale w rzeczywistości polityka jest brudną i cyniczną grą interesów, w którą jesteśmy mimowolnie wplątani. Za takim właśnie scenariuszem przemawiają twarde fakty, którym nie sposób zaprzeczyć. Niestety, zaledwie po dwóch latach rządów, to prezydent wywodzący się z PiS-u swoimi wetami zakwestionował głębokość zmian ustrojowych w Polsce. To Jarosław Kaczyński z Andrzejem Dudą utajnili przed Polakami aneks do raportu z likwidacji WSI. To oni zdecydowali o zmianie na stanowisku premiera, pozbywając się dobrze ocenianej przez prawicowy elektorat Beaty Szydło na rzecz technokraty Mateusza Morawieckiego. To Kaczyński, Duda i Morawiecki są autorami rekonstrukcji rządu, której konsekwencją jest marginalizacja prawego skrzydła ich partii, co otworzyło im drogę do szukania porozumienia z centrolewicą. Potwierdzeniem tej tezy jest m.in. to, że PiS pomimo posiadania wystarczająco długo całkowitej i nieograniczonej władzy nie doprowadził do skazania jakiegokolwiek ważniejszego polityka z dawno upadłej koalicji, chociaż wcześniej zdecydowanie to zapowiadał. Organy państwowe zarządzane przez prominentów z PiS-u działają tak, jakby nie chciały zrobić zbyt dużej krzywdy szubrawcom, którzy przez dziesięciolecia rozkradali Polskę. Nie należy przy tym mieszać sprawy rozliczenia poprzedniej ekipy z prywatną wendetą prezesa Kaczyńskiego, którego marzeniem jest wsadzenie do więzienia Donalda Tuska i jego pomagierów, albo chociaż wytarzanie ich w smole i pierzu, a następnie przegonienie ulicami ku uciesze gawiedzi. Jest to zrozumiałe, ponieważ obarcza on Tuska winą nie tylko za tragedię smoleńską, ale także za fiasko planów zbudowania koalicji PO-PiS, o czym niektórzy już zapomnieli.

Wojciech

Fragment artykułu, który ukazał się w „Polskim Szańcu” 1/2018.